Lesie mój starodrzewny! Świątynio przyrody!
Symfonjo górnych szumów! Wielkiej twej urody
Mogą tylko dosięgnąć bezkresne przestworza
Rozkwitłych stepów krymskich lub spienione morza!...
Twej zadumy nie zgłębił dotąd nikt z żyjących,
Ani mowy nie odgadł szyszek spadających
Na kobierzec zieleni i liści jesiennych.
Tyś jest moim serdecznym świadkiem dni promiennych
Dzieciństwa beztroskiego i wczesnej młodości!
Ilem wród twego łona odnalazł radości
W tych chwilach bezpowrotnych... O lesie cudowny!
Jakiż to kryjesz w sobie urok niewymowny
Tajemnic... Ile piękna, w każdej porze roku,
O świcie, lub w południe, rankiem i o zmroku...
W tobie wiosna rozbrzmiewa pieśnią miłowania,
Lipcowy żar omdlewa, jak dosyt kochania.
Gdy jesień rozszamoce twe złote korony,
Ty śpiewasz szumnym chórem jak tłum rozmodlony,
Wreszcie zima zapada w ciebie śnieżną ciszą...
Wspaniałyś, gdy potężne wichry zakołyszą,
Pełne furii nieziemskiej, twymi konarami.
Gnając chmury stalowe, co błyskawicami
Przeszywają twe wnętrze, a bijące gromy
Huczą w ciemnych czeluściach, roniąc znak widomy
Straszną bliznę, biegnącą wzdłuż drzewa ku ziemi...
Za to w szacie majowej, w soczystej zieleni
Lepkich i wonnych pąków, tryskających życiem.
Kiedy miękki kobierzec, pod liści nakryciem.
W oddechu zwilgłej ziemi porasta deseniem
Z kwiecia milionowego, zbudzonego tchnieniem
Wiosny, kiedy brzezina do zwiewnych warkoczy
Wplata listki misterne i tak je jednoczy
Z sobą, jakby koronką śnieżnobiałe pniaki
Wstydliwie ochraniała, wreszcie, kiedy szpaki.
Kosy, żołny, dzięcioły, drozdy i sikory
Biorą się do czyszczenia gałązek i kory
I przy tej wdzięcznej pracy Bogu wyśpiewują
Pieśni dziwne radosne - wówczas ustępują
Twojej wielkiej potęgi i grozy znamiona.
A człowiek rad wyciąga ku górze ramiona
I śpiewa razem z ptactwem melodię zachwytu.
Płynącą w woni żywic do niebios błękitu...
Lesie! Tyś najpiękniejszym chyba jest w jesieni.
Strojny gamą barw żółtych i liliowych ciieni...
Jakże wielką jest wówczas cisza twego wnętrza.
Co smutnym myślom sprzyja i uczucia spiętrza
Ku szczytom ekstatycznym... Twoje ranki mgliste,
Przetkane promieniami słońca, gdy srebrzyste
Nici babiego lata w przestrzeń zwolna płyną,
Niby w parach z opalu - z swej piękności słyną...
Lecz ponad wszystko piękną jest pora wieczoru,
Schodząca z złotych wyżyn do świątyni boru,
Gdzie modły już sprawują w świerkowych namiotach
Duchy leśne błądzące po bagnach i błotach...
Wówczas cisza otula mdlejące konary,
Wykroty, pnie zmurszałe, pagórki i jary,
Na które odrętwiały bezszelestnie pada
Liść jesienny... O lesie! Kto twe serce zbada
Wielkie i przebogate? Kto cię umiłuje
Tak głęboko i mocno, oraz dopilnuje,
Aby topór nie ścinał wraz z twemi drzewami
Prawdy wieków, wessanych wespół z korzeniami
W łono matki - ziemicy?... Kto cię tak wypieści
Abyś został postaci wierny swej i treści,
Jak ten kościół przyrody - duszy konfesjonał...