W półmroku jesiennego popołudnia konał
Blask ostatni, gdy z lasu do domu wracali
Ojciec ze starszyn synem. Widac rozprawiali
O czymś ważnym, gdyż sądząc po gestykulacji,
Oraz po przystawaniu, każdy swoich racji
Rad bronił należycie, bo w pewnych momentach,
Zwracali się ku sobie; zwłaszcza na zakrętach
Ścieżek, gdy podążali za sobą "gęsiego",
Pierwszy się nagle zwracał przodem do drugiego.
Lecz gdy wyszli z gąszczarów na drogę szeroką
I rami przy ramieniu szli, natenczas oko
Wytrawne rozróżniało niedopasowany
Wzajemnie chód obydwu: ojca bowiem znany
Był krok wybitnie drobny, zlekka sztorcujący,
Gdy syna wprost przeciwnie - zwolna unoszący
Figurę przygrabioną - długi. A tymczasem
Mrok coraz gęstszy w sobie, już owładał lasem
I, zstępując ku ziemi powoli zacierał
Ową różnicę rytmu i jak gdyby zwierał
Obie ruchome plamy w jedną szafirową,
Która swój kształt realny traciła stopniowo
W tężejących ciemnościach, tak, że gdy na pole
Idąc z dużego boru, na przełaj przez rolę
Zbliżali się do domu - niemal niewidzialni
Stali się jak dwa cienie, ledwo dostrzegalni,
I nadal tylko głosy dźwięczały w ciemnościach.
Oto koniec rozmowy:
...Brr! Chłodek po kościach
Przelatuje człowieka! -Trzeba do pokoju
Pośpieszać - rzeknie ojciec - co zaś do ustroju,
O którym dziś się myśli tyle - tyle gada,
To, moim zdaniem, fiasko będzie. Trudna rada!
Bo albo się coś tworzy, co ma mieć sens nowy,
Ale łącznie z historią, ściśle narodowy,
Albo nie brać się wcale do takiej roboty,
Bo z tego tylko będą niesnaski, kłopoty,
Lub zgoła co gorszego...Ustrój... Hę... mój synu
To się tak łatwo mówi, ustrój!... Można czynu
Dokonać, nikt nie przeczy, wielkiego - lecz wola
Narodu uwzględniona być musi. Niedola
Cała tymczasem leży w przedsięwzięciu
Wadliwym, moim zdaniem, przy tym o napięciu,
Jeżeli tak rzec można - eksperymentalnym,
Z małym wpływem Narodu. A to jest fatalne
I to się, śmiem przypuszczać, później zemścić może
W sposób niebylejaki... Oho! Nie daj Boże"!...
To mówiąc, drzwi wejściowych klamkę ręką chwytał,
Kiedy syn - "Proszę ojca - delikatnie spytał -
A czy ci, którzy rządzą nie mają idei
Wielkiej, zarazem wzniosłej? Przecież bez nadziei
W to co robią dla Państwa i ludzi
Nie braliby na siebie..."
-Synu! Kraj się budzi"
Nie dając zdania skończyć ojciec mu przerywa.
"Naród cały po latach niewoli przybywa
Do słowa, więc się trzeba czym prędzej jednoczyć
Do kupy... Czasu niema... Poomacku kroczyć -
- To dzisiaj nonsen wielki! Tyle jest przed nami
Pracy - i jeszcze jakiej! A tu reformami
Na pierwsze nas częstują - potem wyborami
Na drugie... Gdy tymczasem winny być wybory
Pierwsze, jako Narodu wyraz...Te zasś twory
Wszelkie reformatorskie - potem! Naród, Państwo-
-Jedno jest synu drogi; a inaczej draństwo
Oraz wszelka hołota wlezie nam do kraju
I jeszcze zechce rządzić, jak w kałamuckim raju!...
Dziś słyszy się o Państwie tylko. O Narodzie -
-Cisza. Dziś na indeksie Naród i nie w modzie...
Tymczasem Naród Państwa nie Państwo Narodu
Warte jest, tak jak Imci Pan Onufry miodu
Nie miód Pana Zagłoby!... Co tu dużo gadać,
Po co filozofować! Aby słusznie nadać
I właściwy kierunek w takiej ważnej sprawie
Jak odbudowa kraju po wrogach - o nawie
Wielkiej, mocnej, potężnej, oraz narodowej
Bezwzględnie myśleć trzeba, bo w Ojczyźnie nowej,
Wywalczonej tak chlubnie - jeśli zatracimy
Poczucie Narodowe -No! to ją zgubimy
Na zawsze, na przepadłe..."

Tu tonem proroczym
I przekonywującym prawiąc, prosto w oczy
Stojącego w ciemnościach syna patrzył śmiało,
Jak gdyby na coś czekał.. Ale że przez ciało
I kości chłód jesienny przenikał dotkliwie,
Więc szybko drzwi otworzył i zaczął gderliwie
Pogwarzać, co znaczyło, że mu humor wraca.
"Polityka!" - pod nosem mruczał-"Zbożna praca!"
"Ideje! Szczytne!Górne! Ultrademokracja!
Jakiej świat jeszcze nie znał! Istna desperacja!
Ale co tom chciał mówić?... O czym to myślałem?...
-Nie wiem" - odrzekł spokojnie syn - "Aha! Widziałem
Gajowego dziś z rana. Mówił, że po lesie
Włóczy się moc zwierzyny. Raubszyce, obwiesie
Pewnie już się szykują! Źle się chłopcze dzieje...
Prawo jest zbyt łaskawe... To też z nas się śmieje
Każdy łobuz, do djabła!..." I już się zaperzył
Na nowo głos podnosząc, gdy syn, który wierzył
W ojca prawne wywody, rzekł: "Jabym nie czekał,
Aż mi wszystko przetrzepią raubszyce. Czas - rzeka...
Mknie, nie pyta, a przytem po drodze zabiera...!"
"-Moralista! Patrzcie go Adwokat, przechera!"-
Śmiejąc się odparł ojciec:-"Czas...Rzeka...Ucieka...
Poeta z bożej łaski! A toć to człowieka
Ubawić może! A no - jeśli innej rady
Nie ma na ciężkie czasy, to trzeba sąsiady
Oraz przyjaciół prosić przy nadejściu zimy
Do siebie, bo inaczej - to się zadusimy
W myślach ciężkich jak ołów..."Synu!Doskonale!"
Pomyślałeś, dalibóg"! W widocznym zapale
I silnem podnieceniu, znienacka za boki
Chyta syna i trzęsie, czyniąc przy tem skoki
Niemal, że konwulsyjne. _"Dobrze! Doskonale"
Powtarza raz za razem: "Cudownie! Wspaniale!..."
I za każdą sylabą coraz bardziej ściska,
Śmiejąc się, wreszcie rzeknie:"No! Dosyć! Daj pyska!
Polowanie dwudniowe trza robić i basta!
Matkę prosić będziemy o mięsa i ciasta.
I o co będzie trzeba... Napewno się zgodzi,
Choć się biedna spracuje. A toć jeszcze młodzi
Jesteśmy! Tam do licha! A od czegoż mamy
Mózg i ręce, mój synu, przecie podołamy Niejednemu..."
Tu głowę własną pogładziwszy
Oburącz, potem ręce w kieszenie wsadziwszy,
Dumnie krocząc, pierś naprzód wydął i powtórzył
Pod nosem niewyraźnie:..."Ustrój!..." przyczem zmróżył
Małe oczy, jak gdyby sobie przypomniał
Coś, co już ongi było.......................
................Cudownie się wspinał
W tej chwili miesiąc złoty na maszty strzeliste
Śpiących sosen i świerków, a powietrze czyste,
Rzekłbyś srebrne i dziwnie wonne, rześkie, zdrowe
Roznosiło po lesie echa narodowe,
Mowy ojca do syna - tej, co testamentem
Miała nadal pozostać, a nie sentymentem...