Polowanie dwudniowe. Ileż w sobie mieści
Czaru to proste zdanie, o tajemnej treści...
Ile wrażeń myśliwy w tych słowach przeżywa
Zawczasu Człowiek czuje jak się w nim coś zrywa
Do lotu, do ucieczki od rzeczywistości,
Od szarzyzny codziennej, od tej konieczności
Wykonywania stale suchych obowiązków,
Nie mających zazwyczaj realnego związku
Z niczem barwniejszym w życiu, bo może jedynie
Z troskami powszedniemi, kiedy to o synie
Myśleć trzeba, co w szkołach umysł młody ćwiczy,
Lub o przyszłości córek... Nikt też nie wyliczy
Ile to człowiek stwarzający domowe ognisko,
Bierz na siebie trudu i jakie siedlisko
Udręk i ciężkich zmartwień władny los podsunie,
Ile spali on pragnień szczerych w serca łunie,
Ile bierze na siebie odpowiedzialności,
Jaki przy tem ma spełnić szereg powinności
Względem kraju i ludzi, względem żony - matki,
Czem zapłacić temuty, składki i podatki...
Czy jest tylko dzierżawcą, czy panem dziedzicem,
Wszystko jedno - smagany podatkowym biczem
Drży od rana do nocy o własny dobytek...
Lepszy papieros w zębach uważa za zbytek,
Więc ćmi tureckie, jakieś podrzędne tytonie,
Oszczędzając grosiwa, choć w łzawicy tonie
Od kaszlu wzrok zmęczony, a sterana głowa
Po prostu puchnie srodze, by dotrzymać słowa
Szlacheckiego, gdy nieraz w potrzebie się rzekło
Czując brzemię kłopotów i to istne piekło
Różnych terminów, weksli, albo też i z racji
Przepisów, ustaw zmiennych, całej biurokracji
Wraz z wszystkimi kwiatkami mdłego leksykonu
Urzędowego stylu i takiegoż tonu,
Możnaby bzika dostać - to rzecz oczywista
Takie samo wrażenie profesjonalista
Zwykły również przeżywa. Niby dla wspólnoty
Pracę mózgu poświęca, oraz bez ochoty
Odlicza z kalendarza stałym i niezmiennym
Trybem dni monotonnej pracy. Bezimienny
Szary automat - człowiek, co z wyżyn obłocznych
Zdarł rojenia ku ziemi, i choć niewidoczny
Ich kształt uprzednio kochał, teraz kształt ten zbrzydził
Abstrakcję wręcz odrzucił, zdeptał i zohydził.
Stał się poziomym cieniem własnej swej natury,
Nad nim płyną obłoki, jaśnieją lazury,
Nad nim łukiem się prężą tęcze wielobarwne...
On nie widzi - nie czuje - to wszystko koszmarne
Zdaje mu się conajmniej sensu pozbawione...
Godziny ludzkich natchnień liczy za stracone,
Jako sceptyk zgorzkniały... Lecz gdy zaproszenia
Na łowy otrzymali i powiadomienia,
Wnet wszyscy odmienili swe nastroje mętne
I myśli porzucili szare, obojętne.
Rzekłbyś - czarodziej różdżką nagle zmienił tony
Owej beznadziejności na wybuch szalonej,
Nagłej, wielkiej radości!... Dwa dni polowania
Boże! Cóż to za radość nie do opisania!
Dwa dni łowów, beztroski, życia, zapomnienia!
Tych dni, w których się cała dusza rozporomienia
Wizją snu rozkosznego w pełni samowiedzy,
Gdyż jutro ją ucieszy gwar na leśnej miedzy...


(O gorzka prawdo w złudnej, podstępnej słodyczy!
Falangę celnych strzałów Śmierć w kniei policzy!
Strzałów, których odgłosy na pola zawloką
Grozę biednym stworzeniom, pod śnieżną powłoką
Przytulonym do ziemi grzejącego łona!
Niejedno z nich od ciosu przemożnego skona...)
Ale precz z pokutniczym sentymentalizmem!
Dziś pora uczcić łowy poezją, artyzmem...
Niech problematem śmierci i życia kieruje
Święty Hubert - on jeden w tem się orientuje...