|
Właśnie słychać pobudkę ranną do wstawania.
Pan domu "Wstawać!" woła - "Dość wylegiwania!"... Wkrótce "Wstawać" ust parę wołało z pośpiechem I słowo to rozbrzmiało wśród pokojów echem. Na pozór zdać się mogło, że wszyscy w tej chwili Z łóżek powyskakują. Gdzietam, moi mili! Jedna bowiem, myśliwych była partja zdrowa, Wypoczęta, wyspana, do wstania gotowa, To ci, którzy po wszystkich toastach kolacji, Nie znajdując w karciarstwie żadnej satysfakcji Rozsądnie sen chwalili. Dziś rychło wstawali. Zaś druga - ci, co niemal całą noc przegrali, Sycąc się papierosem oraz kawą czarną; Teraz mieli doprawdy minę bardzo marną: Spać się chciało nieszczęsnym i głowy bolały... Toteż spali w najlepsze... Tymczasem dzień biały Już na szybach kumał się z kryształowym cieniem Egzotycznego kształtu palm, sciętych pod tchnieniem Mrozu i widać było, jak pierwsza poświata Bladoróżowym błyskiem półcienie przeplata, Sine tony zmieniając w miękkie, pastelowe... O brzeg okna gospodarz właśnie oparł głowę, Czołem i nosem przywarł do zamarzłej szyby I coś mruczał pod wąsem nie jasno, jak gdyby Sam do siebie przemawiał, a przytem paznokciem Zeskrobywał szron ze szkła. Z podniesionym łokciem Wyglądał jak dowódca, co tropi o świcie Wroga, tkwiąc niby posąg na sinym gór szczycie... Włos sterczący bezładnie, skupienie we wzroku Świadczyły, że z zapałem coś badał w półmroku: (Prawdopodobnie szukał rtęci w termometrze Za okem, bo znać było, iż mroźne powietrze Panowało na dworze, sądząc po szyb macie) Toteż kręcić się począł, mruczeć w okna kracie. Wreszcie do kamizelki energicznie sięgnął Po binokle. Wyjął je i wnet z nosem sprzęgnął... Napróżno! Tu go wściekłość chwyciła nielada, A widząc, że śpią jeszcze, cichaczem wykrada Z umywalni dzban wody i podchodząc zblizka, Na rozprażpone w betach głowy wodą tryska. Krzycząc na całe gardło:"A wstawać! A wstawać!" I coraz bardziej na dłoń jął wody dodawać, Z ręki czyniąc poprostu nieznośne kropidło, Rzucał sie w lewo, w prawo..."Ja wam sprawię mydło! Wołał -" Fora ze dwora! Śpiochy! Antychrysty! Kartograje! NIecnoty! A toć dopust czysty Doprawdy mam ja z każdym, przepraszam, zaspańcem!..." Tu chlusnął strugą wody... jakby kołder tańcem Zawirowało nagle!... Pan domu się schował Przezornie na korytarz za szafę. Miarkował On bowiem doskonale, że tu "p o l o w a n i e" Zgoła inne być może i że słuszne lanie Czeka go od przyjaciół. Toteż z swej pikiety Widzi, jak powiewały ranne toalety, Pidżamy kolorowe, jedwabne, pasiaste, Inne z pięknej flaneli, zdobnej w wielką kratę... ........................................... Teraz piętro z parterem zawarło przymierze: Jeden ze schodów schodzi, ów na schody bieży... Wszędzie pachnie woń mydła, wody i świeżości... Słychać śmiechy perliste - oznaki radości... Czuć było jednym słowem, czarowne napięcie Humoru! A tymczasem gospodarz na skręcie Kurytarza do kuchni niebacznie drzwi trącił I wnet wszystkie zapachy pomieszał i zmącił. Wionęły teraz wspólnie przeciągiem pędzone, Lecz ponad wszystkie biły świeżo zaparzonej Kawy aromatycznej wonie - dziwnie tkliwe, Pełne reminescencji różnych... Jeszcze siwe Cienie nocy zimowej po szybach pełzały I z pierwszymi blaskami jutrzni się zmagały, Gdy troskliwe, jak zwykle oczy pani domu, Nie mówiącej uprzednio o niczem nikomu, Kontrolowały bacznie z pilną przezornością, Co idzie zawsze w parze z polską gościnnością. Czy aby wszystko było wydysponowane Z sensem, ładem i smakiem i czy wykonane Ściśle według jej woli... Oto pokojowe Obie w czarnych sukienkach, zgrabne, zwinne, zdrowe. W białych jak śnieg fartuszkach, zdobnych kokardkami, W równie śnieżnych czapeczkach, spiętych nad włosami, Krzątały się w jadalni za pani rozkazem, Ustawiły nakrycia, to znów, jakby razem Przewidując powszechny atak na frykasy, Rozstawiły wzdłuż stołów przeróżne kiełbasy, Tudzież inne wędliny, masło i pieczywo... Wszystko szło według planu: cicho chociaż żywo... ............................................. Jeszcze się dopalały w kandelabrach świece, Jeszcze się wyprężały ramiona kobiece Stawiając symetrycznie doniczki z kwiatami Zroszone, gdy na świecie, to jes za oknami, Budził się świt zimowy: przez szyby się wciskał, Rozganiał siwe mroki i blaskami pryskał. Zrazu wątły, nieśmiały, błądzący w półmrokach, Lecz gdy tylko odbicie znalazł swe w obłokach I zorze promieniste na niebie rozpalił, Wnet się jaśnią przez wszystkie do jadalni zwalił Okna, strojne w firankki aż do samej ziemi... Nuże je obsypywać blaskami złotymi, Nuże strzelać w posadzki kwadraty rytmiczne, Krążyć, drgać, promieniować, jak ciała kosmiczne... Nuże rzeźbić na ścianach złociste desenie Zbierać nocne majaki i przekształcać w cienie... Nuże z miliona błysków nowe ognie niecić I, jak królewic z bajki, djamentami świecić... Nuże czerpać z kołczanu o barwie turkusów Strzały złote o ostrzu świetlanych konusów, Gorejące w uchycie rubinowym piórem... Nuże puszczać je z łuku rozedrganym chórem Dźwięcznych tonów cięciwy w niebios jasne końce I wołać głosem blasków: Słońce! Słońce! Słońce!... O promieniu słoneczny! Jakżeś dobrotliwy! Jak w rozdawaniu świateł dziwnie sprawieliwy! Jesteś motorem życia, źródliskiem poezji, W sobie masz sentymentu sekret i finezji Tudzież ziarno dowcipu. Równa twoje doza Hojności, czy w grę wchodzi abstrakcja, czy proza... Z wyżyn na biel obrusa płyniesz złotą smugą, Błądzisz pośród nakrycia, niby wstęgą długą Snujesz się niespokojny: raz tęczą w krysztale Misternie szlifowanym błyśniesz, to w owale Porcelany wślizgniesz się, jak neon złocisty, Świetlną nicią, to znowu, jak płomyk kulisty, Tocząc się przez serwetki, zaglądasz w spodeczki, Trącasz z lekka widelce, noże i łyżeczki... Budzisz w lustrze srebrzystym każdej jasnolice Gwiazdy, potem roztapiasz ogniem ich źrenice I igrasz w świetlnym kręgu - wreszcie roześmiany Rozpylasz blask słoneczny na sufit i ściany... ............................................. W takim oto pogodnym poranku nastroju Schodzili się myśliwi w stołowym pokoju Na śniadanie. Wnet każdy panią domu witał Z szacunkiem należytym, a w jej oczach czytał I w jej uśmiechu wyraz słodkiej uprzejmości, Pragnącej dostroić do tonu radości Ogólnej. Wszyscy wreszcie otoczyli kołem Panią, tudzież zaczęli rozwodzić się społem Nad tem, ile rozkoszy daje polowanie, Jak nerwy poszarpane leczy niesłychanie, Jak się pławią beztrosko, w owem zapomnieniu O kłopotach codziennych, które gdzieś w półcieniu Pozostały daleko... Jak są bezgranicznie Wdzięczni za tyle trudu - boć przecież tak ślicznie Wszystko przytem zrobione, scharmonizowane, Widać, że znakomicie przedtem pomyślane... Komplimenty poadały zewsząd i pochwały. A że stołu, doprawdy widok był wspaniały, Przeto pani za dobrą i szczerą monetę Przyjęła wiele pochwał, sama zaś serwetę Biorąc pierwsza do ręki, krzesło odsunęła, I siadła - wpierw się jednak nieco uśmiechnęła, Zamykając w uśmiechu wyraz swej wdzięczności, Widać jednak, en passant, policzyła gości I nakrycia, gdyż rzekła:"Dwóch panów brakuje Do kompletu myśliwych, może kto choruje?..." Naprawdę zaś obydwaj całkiem zdrowi byli: Pierwszy, domu gospodarz, chcąc skorzystać z chwili Rannego rozgardjaszu, wyszedł na podwórze, Gdzie czekali gajowi. Wzniósł oczy ku górze I tak chwilę pozostał, wpatrzony w błękity, Poczem szybko przenosząc wzrok na sosen szczyty Obramowane złotem, rzekł: "No! Chwała Bogu! Mamy pogodę. Ludzie zbierzcie na rogu Dużego lasu, wiecie, przy szosie, od pola, Potem idźcie na prawo, gdziekończy się rola Zorana, pod granicę, i tam rozstawiajcie Nagankę, skrzydląc mocno po bokach. Czekajcie Rozstawieni w porządku. Nie robić hałasu Idąc, czy też czekając! Za godzinę czasu Najpóźniej przybędziemy na rudnicka drogę I tam z bryczek zsiądziemy. Wy zaś noga w nogę, Jak tylko od nas sygnał trąbki usłyszycie, Równiusieńko, powoli, stukając ruszycie... To wszystko, Teraz chłopcy gadaj jeden z drugim Czyście mnie zrozumieli?" - "Tak jest!" - rzekną sługi. -"No to jazda na miejsca i czekać sygnału!" Tu gospodarz z humorem dodając zpału Młodemu gajusowi o ruchach żołnierza, Widząc jak się prostuje i oczy wyszczerza, Rzeknie:"A ty, czyś wszystko zrozumiał, bałwanie?"... Ów odkrzyknął w tej chwili: - "Tak jest Jaśnie panie!" A przytem zadzierzyście stuknął kabłąkami... Pan się szczerze rozrzewnił. Obiema rękami Chwycił go za ramiona, do tyłu obrócił I, śmiejąc się, pchnął naprzód, zarazem dorzucił Epitetów dosadnych kilka, aż gromada Zarechotała chórem. Widać była rada Humorowi dziedzica. Ów zaś ochłonąwszy, Zwolna wracał do domu, a w progu stanąwszy, Jeszcze raz podniósł rękę i oalcem wygrażał "Chłopcy! Żeby mi nikt się, idąc, nie odważał Hałasować!..." To rzekłszy, zamknął drzwi za sobą I poszedł do pokojów. Tu z drugą osobą Nieobecną przy stole, spotkał się w sypielni I nagle buchnął śmiechem! Najbardziej jowialni Chyba się tak nie śmieją, bo też widowisko Było setne. Gość co lat liczył sobie blisko Sześćdziesiąt, kończył właśnie ranną toaletę... Widać było dokładnie nerwową podnietę Na twarzy oraz w ruchach. Łysy jak kolano, (Może włosów naogół miał ze sto.) Dziś rano Były one niesforne - nie chciały się poddać Bezwzględności grzebienia, ani szczotce oddać... Pomimo, że przemyślnie brał je we dwa ognie Zwierciadeł. Sam uprzednio usiadłwszy wygodnie Na niskim taburecie, tyłem do stolika, Na którym stało lustro, na szyji z ręcznika Wilgotnego okrycie czyniąc, obie nogi Wyciągnął jak mógł długo, zaczem wyraz srogi Oraz pełen skupienia na czole i w oczach Utkwił w drugim zwierciadle, trzymanym z ubocza W lewej ręce u góry. (W ten sposób tył głowy Miał w o odbiciu przed sobą.) Zaś z prawej - rogowy Grzebień trzymając z wdziękiem, jak wirtuoz smyczek, Starał się z resztki włosów zwilżony kosmuczek Rozdzielić na połowę, co mu wyjątkowo, Jak na złość, szło niesporo. Właśnie już na nowo Coś po raz szósty włoski ku dołowi czesał Klnąc z cicha przez zęby i gdy się podniecał Coraz bardziej - na progu gospodarz przystaje I widać, żę wprost oczom swym wiary nie daje... Zrazu, jak skamieniały usta wpół otworzył I, wpatrując się pilnie, gęste brwi nasrożył... Tak stoi sekund parę, po czym się zaczyna Trząść, jak w febrze, nieznacznie naprzód brzuch wypina I cofając podbródek niemal do krawata, Wybucha wreszcie śmiechem, wołając: "Do kata! Miej-że waść Boga w sercu, kończ tę koafiurę, Bo dostaniesz od żony zasłużoną burę Za spóźnienie! Ha! ha! ha! - Mości Don Juanie, Toć to przecież nie raut jest, jeno polowanie Na lisy i zające nie sarny dwunożne!... Ha! ha! ha!..." Gość tymczasem swe intencje zbożne Doprowadzić do końca pragnąc, szczotkę chwyta, Aby przedział przyczesać... "Bzika ma i kwita!" Wzruszając ramionami i parskając śmiechem, Woła biedny gospodarz: "Bądź że waść człowiekiem I miej litość nade mną, bo jak Boga kocham, Nie wytrzymam i zdechnę - albo się rozszlocham!... Na koniec w tył się zwrócił i szybkimi kroki, Chwytając się na przemian za głowę i boki, Podążył do jadali. Tu rękami machał, Chciał coś mówić, lecz nie mógł, tylko "Ha! ha! ha! ha! Wśród rzewnych łez w zadyszce poprzez krtań wyksztuszał I, śmiechem zarażając, innych śmiać się zmuszał. Choć jeszcze nie wiedzieli, o co tu właściwie Idzie w owej sensacji, patrzyli się chciwie W Gospodarza, co wracał już do przytomności I począł demonstrować ku wszystkich radości Co widział,poglądowo: a więc z talerzyka Czyniąc ręczne zwierciadło, a z ostrza nożyka Grzebień, tudzież serwetką ręcznik imitując, Pod stół wciągnął nogi, przytem naśladując Każdy ruch podpatrzony, tak rąk, jak figury, Jął zwolna opowiadać, zerkając do góry, Dokładnie z namaszczeniem, no i oczywiście Z pewną dozą przesady... Toteż uroczyście Naśmiali się myśliwi, szczerze ubawieni Komicznym epizodem, gdy Gospodarz w cieniu Drzwi przystanął, u proga, skąd jeszcze dorzucił: "Elegant z morskiej piany!" - i do gościa wrócił, Śmiejąc się ha! ha! ha! ha! Atoli w radości Zapomiał, że rano i że budzi gości, Śpiących smacznie w pobliżu... "Do djabła!" wyrzeknie Spostrzegłszy się nie w porę - "Tom się spisał pięknie! Niech-że mnie kule biją! PObudziłem panie! A no trudno! Stało się! - Ważniejsza czy sanie, Czy też bryczki zakładać, bo w nocy padało I teraz kędy spojrzysz, wszędzie jasno, biało, Aż się dusza raduje..." Tak mruczał pod nosem Sam do siebie Gospodarz, jak gdyby półgłosem Rozwiązywał swych planów groźne powikłanie, Czując jednak, że piękne będzie polowanie... |