| wstęp | pamiętnik | zdjęcia |

Wyzwolenie Wielunia
Z pamiętników Janiny Marciniak z Gradowskich


13 stycznia, sobota
Jakiś niepokój jest, coś się szykuje.

14 stycznia, niedziela.
Słuchamy radia... Rosjanie dobrze idą, idą w szybkim tempie w naszą stronę. Zabrali już dużo miast. Entuzjazm ogromny. Tańczymy i na Rosjan czekamy. Kiedy przyjdą?

15 stycznia, poniedziałek.
Niemcy się pakują i całą parą wyjeżdżają. W mieście ogromny ruch. Do sklepów nie można się dostać. Na froncie dobrze. Niemców opuszcza ich buta, my podnosimy głowy.

16 stycznia, wtorek.
Alarm. Ogromny niepokój. Wszystko wrze jak w garnku. Niemcy ciągle jeszcze uciekają pociągami, samochodami, czym kto może. Wieczór. Alarmy. Gdzieś blisko bombardują ogromnie. Rzucają "choinki" i rakiety. W mieście i u nas strach. Między Niemcami panika. Gorąca noc. Przyjechał Rom. Mówi, że w naszym powiecie są już rosyjskie tanki. O Boże!, nareszcie! Kiedy do nas przyjdą? Przyleciał F., wola E., muszą iść do miasta. Wzywa ich komendantura. Miny okropne. Ogólne przygnębienie. Pojechali do miasta. Ciekawe co powiedzą, czekamy. E. Przyszedł z miasta. Ruski są już blisko, może już jutro u nas będą? O Jezu! Tyle lat czekaliśmy na to, że teraz po prostu nie chce się wierzyć, że to prawda. Nie chce się iść spać. E. poszedł o 2-giej w nocy, my śpimy w ubraniach.

17 stycznia, środa.
Dział nie słychać, Smutno jest, tak cicho. Myśleliśmy, że już dziś do nas przyjdą. Niemcy ciągle jeszcze uciekają. W fabryce (w cukrowni) panika. Pakują biuro, Pikus jak głupi lata. Robota nie idzie, każdy na naszych czeka. Jezu, co to będzie? W mieście pełno wojska i samochodów niemieckich. Nie można ani jeść, ani spać. Przyszły znów samoloty. Podobno Radomsko zniszczone, uciekinierzy już są w Wieluniu. Niemcy płaczą, my śmiejemy się.

18 stycznia, czwartek.
Straszny niepokój. Widać uciekinierów z frontu. Idą całymi kompaniami. Obrona narodowa niemiecka ucieka. Mówią, że nasi blisko. Jestem jeszcze w sklepie. Jest 10-ta rano.
Ludzie latają jak kołowaci. Wyznaczona jest ewakuacja wsi. Ludzie płaczą. O Boże, słychać już karabiny maszynowe. Nasi blisko. Mieciu po mnie przyszedł. Zamykam sklep i idę do domu. W domu płacz. Musimy się pakować. W fabryce nie robią już, wszyscy chodzą wkoło domu i patrzą. E. przyjechał. Idzie do miasta. Szwaby wieją, aż się kurzy. Dyrektor i Pikuś swoje rodziny już wysłali. Rom przyszedł się pożegnać. Przywiózł wódkę. Jedzą z Mieciem i piją. W głowie mi się kręci. Nie mogę się połapać w sytuacji. Co się robi? O Boże, jak ciężko. Rom nadrabia miną, ale mu ciężko. Żegna się, mówi, że nie zapomni. Napisze. Głowa mnie boli. A karabiny maszynowe wciąż grają. Straszna noc. Pełno ludzi u nas. E. i F. Jeszcze są. Nie pojechali. Co 10 minut nalot. Walą na Wieluń. Słychać armaty i samoloty, samoloty, samoloty. Rosjanie zdobywają Wieluń. Piekło. Armaty, karabiny maszynowe i samoloty grają. Nie możemy zjeść kolacji przed samolotami. E. i F. Odjechali o 10.30. Z Bogiem. Ciężko i nam. Wszyscy płaczą. Czy zdążą? Rosjanie już są w Wieluniu. Bój trwa jeszcze. Piekło. Nikt nie śpi, siedzimy w ubraniach w pogotowiu. Co jutro przyniesie? Dyr., Pik i Rom są podobno jeszcze na stacji parowozem. Ciekawe, jak daleko zajadą. Wieluń się pali.

19 stycznia, piątek.
Od samego rana samoloty. Ogromne samoloty na Wieluń i szosę. Idą tanki rosyjskie szosami. Uciekliśmy do Stawu koło szkoły. Ludzie biegają ja zwariowanie. Samoloty co 10 minut biją na Wieluń. Ogromnie się boję, chyba zwariuję. O Jezu, co to będzie, czy przeżyjemy? Tak ogromnie walą, i działa przeciwlotnicze, i samoloty, i armaty, i karabiny maszynowe. Straszny dzień. Ludzie z cukrowni przyszli. Rosjanie już są w cukrowni. Nareszcie. Jedziemy do domu. Pełno wojska u nas, armaty, wozy, tanki. Nareszcie ruch, ludzie się cieszą. Po tylu latach, o Boże! U nas w domu pełno żołnierzy rosyjskich na kwaterze. Piją, śmieją się i bawią. My z nimi. Wszyscy tacy młodzi. Idą na Berlin. Wieluń jeszcze się pali. Spać nikt nie może, nie ma gdzie, bo w domu pełno wojska. Noc bez samolotów.

20 stycznia, sobota.
Bombardują Wieluń i szosę. Pali się. Ogromna groza. W nocy nie śpimy. Wieluń się pali. Rozbili sklep. Wszystko zabrali. Wojsko karze brać. W domu pełno wojska, kwaterują. Dziś wyzwolili Gąbin.

21 stycznia, niedziela.
Ciągle pełno wojska w domu. Siedzimy całą noc w ubraniach. Drugi raz sklep okradli. Samoloty rzuciły bomby na w Wieluń. Groza jeszcze nie przeminęła. U nas w mieszkaniu jak w zajeździe. Stoi chorągiew pułkownika u nas. Wesoło, ale męcząco.

22 stycznia, poniedziałek.
Dziś przed południem odjechało od nas wojsko. Boże. Co ich idzie! Tabory, samochody, piechota, konnica. Masa, potęga! Pierwszy raz od dawna nie mamy wojska na kwaterze.

23 stycznia, wtorek.
Pierwszy raz od tygodnia rozebraliśmy się do spania. Żołnierzy nie ma. Cicho. Ludzie rabują całe miasto.

24 stycznia, środa.
Noc była spokojna. Przyszła Hela. Biorą ludzi do równania placu na lotnisko. Był Włodarczyk. Nie możemy się oswoić z tym, żeśmy wolni, że Szwabów nie ma. Każdy niedowierza.

25 stycznia, czwartek.
Latają jeszcze niemieckie samoloty. Kazia była u nas dzisiaj. Ustalili wachy od dziś, bo bardzo dużo Niemców się kryje. Całymi bandami napadają na wsie. Strach iść spać. Co jutro będzie?

26 stycznia, piątek.
Dzień względnie spokojny. Sprzątamy z Marysią. Noc niedobra, Strzały naokoło. Dużo Niemców się plącze. W Bieniądzicach byli, zabili Ruska.

27 stycznia, sobota
Dzień spokojny, w nocy strzelanina.

28 stycznia, niedziela
Od samego rana strzelanina. Zabili żołnierza niemieckiego na naszych polach. Niemcy napadli na Komorowskiego. Ruscy przyjechali tankiem na pomoc. Zabili 7-miu, jeden poddał się. W dzień szło dużo naszych samolotów.

29 stycznia, poniedziałek.
Zorganizowaliśmy PCK. Naokoło słychać jeszcze strzały. Niemcy się jeszcze włóczą. Ciągnie masa wojska rosyjskiego.

30 stycznia, wtorek.
Hela z Gienkiem byłi u nas. Marysia była w mieście. Dzień względnie spokojny. Wojsko rosyjskie jeszcze ciągnie. Noc spokojna.

31 stycznia, środa
Dziś mija 11 lat, jak przyjechałam do Wielunia. Dzień względnie spokojny, tylko ogromnie dużo samolotów. E. Marciniaka zabrali. W nocy armaty słychać.

5 lutego 1945 r., poniedziałek.
Byłam rano w mieście. Na ogół spokojnie. Miasto wygląda strasznie. Pobór do wojska, komisja.

7 lutego, środa.
Zapis dzieci do szkoły na wadze.

12 lutego, poniedziałek.
Zebranie w fabryce. Był Starosta. Rozpoczęła się szkoła.

26 lutego, poniedziałek.
Lolek był pierwszy dzień w gimnazjum.

28 lutego, środa.
Przyszło 50 wagonów do ładowania cukru. Jeńcy niemieccy ładują. Awantura. W nocy rozbroili milicję naszą (w cukrowni).

1 marca, czwartek.
Ot, i niewesoło zaczął się marzec. Od rana zwoziliśmy nasze graty z kantiny (sklepu). Ciężko się było z nią pożegnać. Tyle z nią wspomnień złych i dobrych się wiąże. Tyle lat... (sklep był własnością autorki wspomnień od 1934 roku.). O 21.30 sformowała się silna burza z grzmotami i piorunami, coś osobliwego o tej porze roku.

25 marca 1945 roku, niedziela.
Byłam w kościele. Wielka uroczystość w mieście. Po prostu wierzyć się nie chce, że może być defilada z naszymi biało-czerwonymi flagami, że wolno przemawiać po polsku. Zdaje się, że to sen, a nie rzeczywistość, że Polska powstała, odrodziła się i "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz".